Ocena użytkowników: 4 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Pochodząca ze stanu wojennego ustawa o wychowaniu w trzeźwości, dzieląca alkohol na mniej i bardziej groźny, ma się dobrze. Trzydzieści siedem lat po jej uchwaleniu model konsumpcji alkoholu w Polsce jest diametralnie inny, a lansowana przez ten akt alternatywa: piwo albo wódka odeszła w przeszłość.

Polacy jednak, jeśli patrzeć na statystyki, ilościowo wciąż piją tyle, co za komuny. I to właśnie, ustawowe, dzielenie alkoholu na bardziej i mniej szkodliwy, w tym pomaga. Pomijając fakt, że nasze państwo nie zdołało wypracować żadnej spójnej koncepcji walki z patologią alkoholową.

Spożycie wódki po 1989 roku znacząco spadło i od kilku ładnych lat utrzymuje się na tym samym poziomie. Rośnie natomiast produkcja i spożycie piwa. Dla niektórych jest to dowód na sukces: oto Polacy mniej piją. Po pierwsze, nie piją mniej, tylko inaczej. Po drugie, skoro brak jest korelacji między wzrostem spożycia piwa a spadkiem spożycia wódki, to gdzie tu sukces? Raczej już uprawniona jest teza, że do tego rzekomo mniej szkodliwego alkoholu, czyli szeroko reklamowanego piwa, przekonują się kolejni konsumenci. Nie kosztem wódki bądź wina.

No tak, może ktoś powiedzieć, ale wszak codziennie w Polsce wypija się trzy miliony (jak chce branża piwna) czy półtora miliona (jak twierdzą spirytusowcy) małpek z wódką. Niezależnie od tego, która liczba jest prawdziwa, robi wrażenie. Jak najgorsze wrażenie. Pomysłem na tę smutną statystykę jest skonstruowanie prawnego kruczka, który pozwoli na zakazanie sprzedaży małych butelek z napojami alkoholowymi.

Przypominają się pomysły z ery Jaruzelskiego, ojca wspomnianej ustawy o wychowaniu w trzeźwości, kiedy to np. zakazywano w knajpach sprzedaży wódki na butelki i bez zakąski. Z efektem wiadomym.

Nie jest tajemnicą, że ten pomysł lansuje wszelkimi sposobami branża piwna. I dlatego jest to obrzydliwe w swoim cynizmie. Bo nie chodzi o to, by Polacy mniej pili, by te tysiące osób, które nie mogą normalnie funkcjonować bez wypicia małpki (albo dwóch), podjęły leczenie, zastanowiły się nad sobą. Najzwyczajniej w świecie idzie o to, by miliony złotych, które codziennie dzięki zakupom małpek płyną do kas producentów wódki, przekierować do zagranicznych koncernów produkujących piwo.

Konsument wódki, skoro nie będzie mógł kupić małpki, ma te kilka złotych wydać na piwo. A raczej „piwo”, bo w naszym kraju tak samo jak szlachetny złoty trunek warzony według tradycyjnej receptury, traktowane są substancje z piwem niemające wiele wspólnego, o mocy nawet 10% alkoholu.

Dyskusja, czy walczyć z alkoholizmem zakazami, czy też edukacją, toczy się od dawna. Tak naprawdę ważne są i sensowne ograniczenia, i mądra edukacja. Ale kiedy pod płaszczykiem troski o polskie społeczeństwo i zdrowie Polaków jeden sektor alkoholowy próbuje odbić rynek drugiemu, to jest to, proszę o wybaczenie Czytelników, zwykła hucpa.

I decydenci powinni być na to szczególnie wyczuleni. Bo jeśli chcemy zabrać się za małpki, to zabierzmy się i za królujące na półkach sklepów tanie „piwo” o wysokiej zawartości alkoholu. A także zastanówmy się, czy wszechobecne reklamy tego trunku mają coś wspólnego z oficjalnie tak wspieraną (przez wszystkich producentów alkoholu) edukacją.

{crossposting}