Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Sławna anegdota o tym, jak Polak pisał rozprawę „słoń a sprawa polska” ponoć nie jest oryginalna, a stanowi przeróbkę wcześniej kursującego żartu o Duńczykach.

Jak widać, o oryginalność trudno. Potwierdza to zresztą „Gazeta Wyborcza”, która w swoich staraniach o obsadzenie prezesa Orlenu w roli wszechwładnego demona mimowolnie do dziewiętnastowiecznej dykteryjki nawiązuje.

Tyle, że wszystko kojarzy się nie ze sprawą polską, a Danielem Obajtkiem. Można być pewnym, że kiedy na stacji Orlenu zostanie zatrzymany osobnik próbujący ukraść puszkę piwa, informacja o tym zdarzeniu zostanie okraszona zdjęciem Obajtka.

Czego jednak oczekiwać od osób, które swoją dziennikarską misję traktują w taki sposób, że najpierw stawiają tezę, a potem starają się ją uzasadnić, nie bacząc na to, czy owe uzasadnienie nie jest czystą farsą? Czego oczekiwać od medium, które z całą powagą dowodziło, że Obajtek jest nieodpowiednią osobą na stanowisku prezesa Orlenu m.in. dlatego, że źle się zachowywał w czasach szkolnych?

W czasach kultury obrazkowej najlepiej przemawiają do wyobraźni graficzne przedstawienia różnego rodzaju „pajęczyn”. Mniejsza o to, czy towarzyszy im jakakolwiek logika. Dlatego też, po nieskuteczności sagi o rodzinie Lisów, o brzydkim słownictwie i brzydkim zachowaniu w szkole, środowisko „Wyborczej” próbuje przyszyć Daniela Obajtka do osób, z którymi nie pozostaje w bliskich kontaktach.

Dowodem opisywany przez dziennikarzy tego medium „układ wrocławski”, z którym prezesa Orlenu próbuje łączyć się na siłę. Choć z tekstów – mniejsza o ich wiarygodność – nie można wysnuć żadnego argumentu za takim połączeniem.

Co ciekawe, autorzy zarzutów, mocno tkwiący we wrocławskim światku polityczno-dziennikarskim, z furią reagują na wszelkie pytania kierowane pod ich adresem, a dotyczące kontaktów z politykami i samorządowcami bliskimi PO. Wojciech Wybranowski, który takie pytania zadał, został na Twitterze zwyzywany słowami, które w normalnych domach uchodzą za nieprzyzwoite, ale od czasów lansu pani Lempart stały się „fajnopolackie”.

I to jest istota filozofii działania środowiska bojowników o „wolność i demokrację”. Monopol na pytania mają oni. Monopol na rację też. Charakterystyczne, że środowisko to ostatnio odmawia nawet bohaterom swoich tekstów prawa do dochodzenia sprawiedliwości na drodze sądowej. Pozew - cywilny, nie karny - jest mianowicie „zastraszaniem”, ma wywołać „efekt mrożący”. Mówiąc obrazowo: pan redaktor ze słusznej i postępowej redakcji może oskarżyć o wszystko, od złodziejstwa począwszy, a na ludożerstwie skończywszy, ale obsmarowana osoba może co najwyżej błagać o zamieszczenie sprostowania. Od sądu jej wara, bo kto to widział, by dziennikarz miał odpowiadać za swoje słowa?

Na szczęście, póki co, droga sądowa dla ofiar agorowych pomówień nie jest zamknięta. I to też doprowadza autorów publikacji do szewskiej pasji. Bo okazuje się jednak, że kłamstwo lub pomówienie może wiele kosztować. Nie tylko w sensie reputacyjnym, lecz i materialnym. A im gęstszą pajęczynę tkają z mieszaniny faktów i pomówień, tym większa jest szansa, że sami w niej ugrzęzną.

Bo w końcu, jeśli będą konsekwentni, faktycznie będą winić prezesa Obajtka za nieodśnieżony podjazd na stacji. Dlatego, że w to uwierzą. Polityczny fanatyzm jest bowiem złym doradcą, a dziennikarz, który traci dystans do opisywanej sprawy, żegna się z profesjonalizmem. Zwykle na zawsze.

{crossposting}