Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 

Chiny to nie pierwsze imperium, które może i fajnie wygląda w geopolitycznych dywagacjach o przyszłości świata, ale kiedy przychodzi do starcia z tradycyjną gospodarką rynkowa, rozsypuje się w palcach.

Rynki finansowe obiegła właśnie sensacyjna informacja, że chiński moloch finansowy China Anbang Insurance Group wystawia na sprzedaż hotel Waldorf Astoria. Kiedy równo cztery lata temu, pekińska firma kupowała jeden z najbardziej spektakularnych hoteli na świecie za 1,5 mld dolarów , mówiono o początku nowej ery. Czyżby to już początek końca tej nowej ery?

Chiny w popłochu wycofują się dziś nie tylko z nowojorskich inwestycji, ale z inwestycji na całym Zachodzie.

W Europie, Ameryce, w Singapurze, Australii, Nowej Zelandii i nawet RPA. Sprzedają nieruchomości, farmy, udziały w bankach, firmach maklerskich, ubezpieczeniowych, nawet w studiach filmowych. Niektóre z tych inwestycji okazały się po prostu nietrafione, ale decyzje podejmowane są dziś w takim pospiechu, że potencjalne korzyści z aprecjacji inwestycji przepadają. W skali całej chińskiej gospodarki to może nie są wielkie pieniądze, ale w kontekście popularnej ostatnio debaty medialnej o nowym bipolarnym podziale świata i nadchodzącej wojnie chińsko-amerykańskiej, nie da się pomijać postępującej plajty chińskich inwestycji na Zachodzie. Kto wie, może Pekin właśnie tak przegrywa swoją historyczną szansę.

Chiny oczywiście nie znikną ze sceny politycznej. Nie przestaną być groźnym rywalem wojskowym na Pacyfiku, ale wbrew rozmaitym teoriom, ich potęga gospodarcza może być osadzona na znacznie słabszych nogach niż nam to się jeszcze niedawno wydawało.

Amerykańskie sankcje dają się Pekinowi mocno we znaki. Nie tylko z uwagi na trudniejszy dostęp do wielkiego rynku zbytu, ale też dlatego, że Trump pokazał innym rządom, że imperium można się postawić.

Wielka chińska wyprzedaż w Ameryce czy Europie, głównie wynika z nadmiernego obciążenia kredytowego chińskich firm, którym przy hamującej gospodarce, kurczących się rynkach zbytu i coraz gorszych wycenach agencji ratingowych, jest coraz ciężej finansować zamorskie posiadłości. Poważniejszym problemem jest jednak pełzający bojkot imperium. Wbrew oficjalnej propagandzie Pekinu, konflikt handlowy nie dotyczy wyłącznie „niepoczytalnego” Trumpa. Własne ograniczenia w handlu z Chinami wprowadzają Niemcy, Francja, Włochy. Nie tylko, high-tech ale też w przypadku Włoch inwestycje w domy mody, czy winnice. W przypadku Australii i Nowej Zelandii – farm mlecznych. W Azji, Pakistan, Malezja, Malediwy, i nawet Indie, wyhamowują chińską ekspansję. Mniejsze państwa, na gwałt usiłują wyplatać się z umów partnerskich Szlaku i Pasa, które często zostawiły je z wielomiliardowymi kredytami, bez pokrycia w zapowiadanych chińskich inwestycjach. Chińska „pułapka kredytową” uzależniająca rządy słabszych państw od Pekinu jest dziś zmorą państw od środkowej Afryki po Środkową Azję i nawet Amerykę Południową. Obok przytłaczających zobowiązań finansowych, od chińskich firm uzależnieni są poszczególni politycy a często całe partie, przez lata przyjmujące łapówki i dziwne dotacje.

Prezydent Xi chętnie i coraz chętniej, powtarza, że jego kraj jest prawdziwym obrońcą post-zimnowojennego ładu politycznego i liberalizmu w międzynarodowym obrocie handlowym. Rzecz w tym, że mało kto na Zachodzie chce powrotu do tamtego świata. Nierównowagi handlowej, manipulacji walutami, kradzieży własności intelektualnych, a w przypadku trzeciego świata, instrumentalne traktowanie inwestycji i kredytów, do podporządkowywania sobie słabszych państw. Nikt o zdrowych zmysłach nie wierzy już w zbawienne działanie chińskich inwestycji. Zła reputacja ciągnie się za chińskimi firmami po całym świecie, co nie tylko utrudnia ekspansje, ale coraz bardziej ułatwia Ameryce odbijanie dawnych stref wpływu.

Prezydent Trump przywrócił ostatnio do życia zimnowojenny fundusz inwestycyjny OPIC. Fundusz dysponuje ponad 60 miliardami dolarów i ma wspierać amerykańskie firmy wszędzie tam, gdzie to może utrudniać ekspansję chińskich korporacji. Czar trzeciej chińskiej drogi pryska. Na przekór rozmaitym teoriom o trzeciej drodze do bogactwa – czyli chińskiego kapitalizmu państwowego, system wyraźnie załamuje się. Przypominają się stare dobre teorie prorynkowych myślicieli Hayeka, Misesa, Friedmana, przekonanych, że na dłuższa metę takie państwo nie może się rozwijać. Nie tylko z braku amerykańskich pieniędzy, ale też rosnących wewnętrznych napięć. Brak mechanizmów rynkowych, mimo państwa policyjnego, pogłębił problem korupcji, marnotrawstwa i niskiej efektywności chińskiej gospodarki. Coś o czym mówiono od lat, teraz w kryzysowej sytuacji starcia z zachodnią a w szczególności amerykańską machina gospodarcza, widać wyraźnie.

Przez ostatnie pół roku prezydent Xi powtarzał na każdym kroku, że Stany Zjednoczone zapłacą wysoką cenę za wywołanie wojny celnej z Chinami. Dziś już wiemy, że tą cenę głownie płacą Chiny.

Przy tak wielkim deficycie i polityce subsydiowania własnego przemysłu, Pekin tak naprawdę nie ma wielu możliwości odwetu. Co więcej, mityczna chińska myśl technologiczna po zablokowaniu jej dostępu do amerykańskich i europejskich technologii, okazała się płytka i bezradna. Skradzione patenty wypierane są na Zachodzie przez własną niemiecką czy amerykańską technologię, a najnowsze wynalazki coraz trudniej jest kraść. Potężne chińskie kolosy oparte o prosty model – wykradania technologii, kopiowania urządzeń a następnie sprzedawania ich innym rządom taniej niż oryginały, nie zdaje już egzaminu. Zyski notowania największych chińskich korporacji lecą na pysk a z nim rośnie bezrobocie.

W państwach totalitarnych, nagła zapaść i malejący dobrobyt i rosnące bezrobocie, zwykle oznacza początek końca absolutyzmu. W obawie przed narastającymi protestami w całym kraju, prezydent Xi konsekwentnie robi to co dyktatorzy w tej sytuacji robią najlepiej – zaostrza represje, wsadza coraz więcej ludzi do obozów pracy i tworzy bezprecedensowy w historii świata system masowej inwigilacji. Przy nowej chińskiej machinie inwigilacji, Orwellowska wizja wielkiego brata, wydaje się jak amatorską igraszką. Według Wall Street Journal w ostatnim roku zainstalowano na terenie całego kraju ponad 200 mln nowych kamer i tysiące potężnych komputerów analizujących wszystkie dane osobowe obywateli. Według magazynu Foreign Affairs, wszystkiemu towarzyszy budowa nowej ideologii, nowego kultu jednostki prezydenta Xi , nie ustępująca miejsca propagandzie z czasów Mao Tse-tunga. Nie da się płynnie połączyć autorytaryzmu z elastycznością własnego aparatu urzędniczej represji. Potężna machina biurokratyczna Chin zamiast zapowiadanych w 2013 roku reform rynkowych, torpeduje dziś wszelkie próby głębszych reform rynkowych, pogłębiając tylko wcześniejsze problemy. W sumie nie powinno to nas zaskakiwać. Znamy to z autopsji i sowieckich doświadczeń.

Dlatego, zanim zaczniemy kreślić spektakularne geopolityczne modele i układanki nowej dynamiki procesu globalnych przemian, przyjrzyjmy się realiom ekonomicznym. To nie pierwsze imperium, które może i fajnie wygląda na akademickich modelach świata, ale kiedy przychodzi do starcia z tradycyjną gospodarką rynkowa, okazuje się, że rozsypuje się w palcach.