Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 
Pompeo i Netanjahu siedzą przy okrągłym stoliku

- Po konferencji bliskowschodniej nadal łatwiej jest mówić o ryzykach dla Polski niż o korzyściach - twierdzi Andrzej Godlewski z Uniwersytetu SWPS w Warszawie.

Pierwsza w historii konferencja bliskowschodnia dobiegła końca. W wydarzeniu organizowanym przez Polskę i Stany Zjednoczone udział wzięli przedstawiciele 62 państw. W głównych zapisach końcowej deklaracji zdecydowano o powołaniu siedmiu grup roboczych, mających działać między innymi w obszarze antyterrorystycznym i o kontynuacji rozmów na temat spokoju na Bliskim Wschodzie.

Korzyści i straty Polski po konferencji

Oczywiście jednym z głównych tematów konferencji był konflikt Stanów Zjednoczonych z Iranem. Eksperci śmiało podkreślają, że USA i Izrael to główni beneficjenci tego wydarzenia. A jak na tym skorzysta gospodarz spotkań, czyli Polska?

- Jeżeli korzyści będą, to pojawią się za jakiś czas i głównym pozytywem może być powstanie Fortu Trump, czyli istotne zwiększenie amerykańskiej obecności wojskowej w Polsce. Być może jest coś na rzeczy w przekazie rządu, że bez organizacji tej konferencji brakowałoby argumentów w negocjacjach z Waszyngtonem w tej sprawie – twierdzi Godlewski.

- Koszty są jednak widoczne już teraz. Chociażby kwestia tarć z sojusznikami z Unii Europejskiej. Na szczęście nie są one tak duże, jak wydawało się to przed konferencją. W deklaracji końcowej udało się zawrzeć zapisy bez wymieniania Iranu, co pozwoli na ograniczenie antagonizowania Teheranu. Nie wiemy jednak jak w przyszłości wyniki konferencji zinterpretują główni zainteresowani. Być może uznają oni konferencję w Warszawie za zachętę do jeszcze bardziej stanowczych działań wobec Iranu. - dodał ekspert.

Koalicja antyirańska

- Paradoksem jest, że Amerykanie, którzy byli inicjatorami tego spotkania nie wykazali intencji partnerskich wobec Polski. Było to widać w wypowiedzi sekretarza stanu Mike'a Pompeo, który wspominał o konieczności zadośćuczynienia roszczeniom spadkobierców ofiar Holocaustu. Poza USA głównym beneficjentem tego wydarzenia był Izrael. Ta konferencja była tak naprawdę po to, by pokazać, że rząd Binjamina Netanjahu aktywnie działa przeciwko Iranowi, który jest głównym zagrożeniem dla Izraela, oraz jest w stanie tworzyć koalicję antyirańską. Po raz pierwszy od dawna przywódca Izraela mógł publicznie występować z przedstawicielami państw arabskich, z którymi państwo żydowskie ostatnio poprawiło relacje w wyniku zakulisowych działań, ale z którymi nadal nie posiada oficjalnych stosunków dyplomatycznych. Niestety, okazało się, że ten główny beneficjent warszawskiej konferencji wywołuje nowe napięcie na linii Polska - Izrael. To spory kłopot dla obozu rządzącego w Polsce, bo osłabia to jego wizerunek wśród prawicowych wyborców - analizuje ekspert.

Kontrowersyjne słowa Netanjahu

Największe echa po konferencji są po słowach Binjamina Netanjahu. Premier Izraela w muzeum POLIN w trakcie spotkania z dziennikarzami miał stwierdzić, że Polacy kolaborowali z Nazistami w trakcie II wojny światowej.

- Tak naprawdę do końca nie wiemy co powiedział Binjamin Netanjahu. To będą wyjaśniali dyplomaci, bo na razie mamy relacje z drugiej ręki. Być może to kwestia angielskiej gramatyki, co byłoby dobre wytłumaczeniem dla obu stron. W języku polskim nie ma rodzajników, które występują w angielskim. Jeżeli premier Izraela rzeczywiście miałby generalizować, że to Polacy, czyli po angielsku the Poles, współpracowali z nazistami przy Holocauście, to byłoby to skandaliczne. Jeżeli powiedział to bez rodzajnika, czyli po angielsku Poles, a więc jacyś Polacy, to miałoby to inny wymiar. Sami przecież wiemy, że nie wszyscy Polacy byli bohaterami w trakcie II wojny światowej. Przykre jest jednak to, że inwestujemy tak dużo w konferencję, na której korzysta szczególnie Izrael, a teraz musimy prowadzić akcję ratunkową, która ma poprawiać reputację Polski za granicą oraz łagodzić nowy kryzys w relacjach polsko-izraelskich - uważa Godlewski.

Ameryka, Iran, a interes Polski

- W konflikcie amerykańsko-irańskim nie mamy wiele do zyskania, a raczej możemy stracić. Chcemy oczywiście, by na Bliskim Wschodzie było bezpiecznie i by pokój tam był trwały. Kolejna wojna może przecież wywołać tam kryzys humanitarny, co będzie oznaczało także napływ uchodźców do Europy. Polskie interesy gospodarcze czy energetyczne w Iranie nie są jednak tak silne, by angażować się ten konflikt. Polski rząd powinien zachować dotychczasową równowagę pomiędzy stanowiskiem Unii Europejskiej, czyli utrzymanie porozumienia nuklearnego z Iranem z 2015 roku, a tym co robi Donald Trump, czyli wprowadzeniem sankcji wobec Teheranu. Nie jest to łatwe zadanie, ale właśnie na tym polega dyplomacja i tego powinniśmy oczekiwać od polskich władz – reasumuje Godlewski.