Po kilkunastu miesiącach milczenia i uspokajania, że wszystko jest „w załatwianiu”, Ministerstwo Klimatu i Środowiska opublikowało projekt ustawy, która ma wprowadzić w Polsce wymagany przez Brukselę system kaucyjno-depozytowy dla opakowań. Niestety, planowane rozwiązania budzą zastrzeżenia ekspertów i handlowców. Być może obyłoby się bez tych zastrzeżeń, gdyby wcześniej podjęto dialog.
Unijna dyrektywa, przyjęta w 2019 roku, zobowiązuje państwa członkowskie do wprowadzenia selektywnej zbiórki opakowań plastikowych; do roku 2029 ponad 90 proc. butelek po napojach ma trafiać do recyklingu. Idea godna pochwały, bowiem – nie ma co ukrywać – toniemy w plastiku, a system segregacji działa słabo. O ile jeszcze właściciele domów jednorodzinnych przestrzegają rygorów (bo też łatwiej ich skontrolować), to na osiedlach mieszkaniowych spory procent śmieci po prostu nie segreguje. Aby ich do tego skłonić, ma zostać wprowadzony system kaucyjny. Kupując napój, będziemy uiszczać kaucję za butelkę, a żeby ją odzyskać, opakowanie musi trafić do butelkomatu.
Polski projekt zakłada, że do systemu kaucyjnego wejdą puszki aluminiowe do 1 litra pojemności, butelki szklane wielo- i jednorazowego użytku do 1,5 litra i butelki z tworzywa sztucznego, czyli butelki PET, do 3 litrów. I tu zaczynają się kontrowersje.
Sklepy o powierzchni do 100 m kw. będą do systemu wstępować dobrowolnie, a większe placówki będą do tego zobligowane. Jeśli chodzi o plastik, który nie zajmuje dużo miejsca, problem jest mniejszy, natomiast zbiórka butelek szklanych w specjalnych butelkomatach budzi obawy właścicieli małych sklepów. Po prostu na powierzchni kilkudziesięciu metrów kwadratowych nie będzie miejsca na takie maszyny. Chyba, że kosztem półek z towarem. Oczywiście, małe sklepy nie muszą się na zbiórkę butelek decydować. Jednak nietrudno zgadnąć, jakie będą konsekwencje: klient nie będzie szedł najpierw do jednego, mniejszego sklepu kupić bułkę, a do większego – oddać butelki. Pójdzie po prostu tam, gdzie załatwi obie sprawy. A że nie jest to problem wydumany, dowodzą liczby: około 40 procent sprzedaży w Polsce odbywa się w małych, rodzinnych sklepach. Tu zacytuję wiceprezesa Polskiej Izby Handlu, Macieja Ptaszyńskiego: „Pomysł zmuszania sklepów do prowadzenia depozytu opakowań szklanych jednorazowych jawi się jako całkowicie oderwany od realiów funkcjonowania handlu w Polsce. Absolutnie nie jest akceptowalna sytuacja, w której małe sklepy staną się de facto punktami skupu surowców wtórnych”. W opinii PIH obowiązek przystąpienia do systemu powinien obejmować sklepy o powierzchni powyżej 500 m kw.
Jak zwracają uwagę eksperci, m.in. Warsaw Enterprise Institute i Instytutu Staszica, Polska wychodzi przed szereg. Unia nie wymaga takiej zbiórki szkła. W Europie zaledwie 3,1% opakowań szklanych objęte zostało systemem kaucyjnym. Między innymi ze względu na poważne koszty i utrudnienia.
Handlowcy chcą, by obowiązek instalowania butelkomatów objął większe sklepy, eksperci wskazują, że nie trzeba wywracać stolika i można pozostawić zbiórkę szkła w gestii samorządów gminnych. Szczególnie, że ona się sprawdza. Jeżeli zaś chodzi o plastik, proponują, by operatorem była spółka non-profit, najlepiej powołana przez producentów. Dlaczego? Z dość istotnego powodu – mianowicie istnieje zagrożenie, że zbierane plastikowe opakowania będą przedmiotem handlu, a nie wrócą do polskich producentów. Może dojść do kuriozalnej sytuacji, w której polscy producenci będą zmuszeni kupować butelki z recyklingu za granicą, bo w kraju zabraknie surowca.
Jak widać, zastrzeżenia są poważne. Warto spytać, dlaczego bój o nie będzie się toczył w blasku fleszy, pod presją czasu, na ostatniej prostej, zamiast w ministerialnych salach? Na jesieni miną dwa lata, odkąd rząd zajmuje się sprawą. Przez te dwa lata decydenci odpędzali się od tematu jak od natrętnej muchy. I finalnie mamy projekt, który budzi zastrzeżenia handlowców oraz producentów. Dlaczego tych propozycji nie przedyskutowano wcześniej? Nie wątpię, że udałoby się osiągnąć porozumienie, zwłaszcza że spór nie dotyczy dostosowania się do unijnych regulacji – czego nikt nie kwestionuje – ale dodatkowych, autorskich pomysłów naszych urzędników.
Warto rozmawiać, szanowni urzędnicy! A na pewno lepiej rozmawiać, niż potem zmieniać szkodliwe rozwiązania.
{crossposting}