Nagle okazało się, że bez realnej współpracy europejskich państw nie uda się ani nałożyć skutecznych sankcji na Rosję, ani oddalić widma współpracy dla europejskiej, w tym polskiej, gospodarki. Najlepszym tego przykładem jest sektor paliwowy.
Sporo szumu narobił niegdysiejszy minister rządu PiS Piotr Woźniak, który opowiedział się za natychmiastowym, dosłownie dokonanym z dnia na dzień odejściem Polski od importu rosyjskiej ropy. Sięgnął do argumentacji nie gospodarczej, a moralnej, wskazując, że nie godzi się sponsorować kremlowskiego reżimu.
W sferze etycznej trudno się z takim argumentem nie zgodzić. Jest jednak jeszcze sfera realnej praktyki, która dzisiaj dowodzi, że tylko wspólnotowe działania na poziomie całej Unii Europejskiej są w stanie przynieść dobre i akceptowalne rozwiązania. Nie chodzi bowiem o rejtanowskie gesty, a o realne szkodzenie interesom moskiewskiego reżimu.
Wojna wojną, a umowy – umowami. W razie sporu rozstrzyga arbitraż, tak jak w przypadku sporów PGNiG z Gazpromem – polski koncern te spory wygrywał. Sami zapowiedzieliśmy zresztą, że będziemy się procesować z powodu wstrzymania dostaw gazu do Polski, ponieważ nasz kraj, tak jak inni europejscy partnerzy, odmówił, niezgodnego z kontraktem, płacenia za gaz z Rosji w rublach. Natomiast natychmiastowa odmowa przyjęcia zakontraktowanych wolumenów ropy przez Polskę skutkowałaby najprawdopodobniej pozwem i wygraną Rosnieftu w arbitrażu. Polska – a konkretnie Orlen – musiałaby zapłacić za nieodebraną ropę, do tego doszłyby kary umowne. Niezależnie od tego, skądś tę ropę i tak musielibyśmy brać, więc należy doliczyć do rachunku koszt alternatywnego surowca.
Wiele zaś wskazuje na to, że kupując w trybie awaryjnym ropę i tak finalnie dalibyśmy… zarobić Rosjanom. Zapewne spora część surowca zostałaby kupiona w Niemczech, dokąd płynie rosyjska ropa. Co więcej, wielka rafineria w Schwedt blisko Polski należy w ponad 99% do Gazpromu. Tak oto zapłacilibyśmy za rosyjską ropę importowaną od zachodniego sąsiada więcej, niż za rosyjską ropę kupowaną z Rosji.
Ale nie wspominam o tym przypadkowo. Otóż w Unii Europejskiej trwa dyskusja nad skutecznymi i bolesnymi sankcjami wobec Rosji, w tym nad odejściem od importu gazu i ropy z imperium Putina. Jeśli, jak sugerował pan Woźniak, Polska wyrwałaby się przed szereg, zostałaby sama na placu boju. Co innego wspólna decyzja – wówczas ciężar ewentualnych sporów arbitrażowych z rosyjskim dostawcą spocznie na całej Unii, a zamiast „siły złego na jednego” będzie zderzenie się z europejskim monolitem. Rozmowy o wspólnym stanowisku w sprawie rosyjskich surowców idą powoli i są niezwykle żmudne – przypominają sceptycy. Owszem, bowiem każde państwo ma własne, nieco inne interesy. Spójrzmy jednak, jaki postęp się już dokonał – Niemcy, które jeszcze w marcu były w czołówce państw niechętnych radykalnym krokom w zakresie rosyjskich surowców, obecnie opowiadają się za odejściem od nich, choć wiedzą, że będzie to ich słono kosztować.
Polska od lat sukcesywnie zmniejsza udział rosyjskiego gazu (PGNiG) i ropy (Orlen) w całkowitym wolumenie tych surowców. W naszym przypadku jest to więc podążanie zgodne z wytyczonym kierunkiem. Dla kilku unijnych państw byłaby to jednak prawdziwa rewolucja. Ostateczne koszty zerwania z Rosją poniosą przedsiębiorcy, którym również dzisiaj ceny energii spędzają sen z powiek. To kolejny argument za wspólną, unijną polityką w tym zakresie – bowiem trzeba będzie wygospodarować środki na złagodzenie skutków zmian dla gospodarek państw członkowskich.
Teraz zaś spójrzmy na to wielkie wyzwanie (i jednocześnie wielką szansę) i na spory, które w tej sprawie Warszawa toczy z Brukselą. Nie trzeba mówić, co powinno być priorytetem, co jest kwestią być albo nie być polskich firm, a co jedynie zabawą polityków. Dzisiaj czas nie sprzyja zabawom i politycznym rozgrywkom – w dyskursie z Komisją Europejską zajmijmy się dla nas naprawdę poważnymi sprawami. Czyli tym, jaka przyszłość czeka polskie firmy i gospodarkę.
{crossposting}